head

head

czwartek, 27 lutego 2014

Zielone skarpety

Pamiętam żarty Tomka. Jak przed i po kolejnych GP darł ze mnie łacha, że znowu nie złamałem 20 minut. Było w tym jednak tak wiele serdeczności, że nie byłem na niego ani trochę zły.

Złojenie mu dupy na piątkę albo dychę było jednym z moich małych biegowych marzeń. Każdy z nas ma podobne pochowane gdzieś po kątach. Kiedy na treningu pobiegłem piątkę poniżej 20 minut, jedną z pierwszych myśli było: „Pochwalę się Tomkowi, jak go spotkam.”

Już go nie spotkam i nigdy nie złoję mu dupy. Tomek miał wczoraj na treningu zawał.

Każda śmierć jest straszna. Nie byliśmy z Tomkiem przyjaciółmi i nie chcę sobie uzurpować prawa do szczególnej żałoby po nim. Ta śmierć jest jednak jedną z tych, które tak trudno przyjąć. Tomek czerpał z życia pełnymi garściami i choć miał bardzo pod górę, walczył o każdy kolejny dzień i rok. Kibicowałem mu mocno, kiedy szykował się do łamania trójki w maratonie.

Kiedy biegaliśmy razem, uwielbiałem słuchać jego opowieści – o biegach na orientację, o imprezach… Łączyło mnie z Tomkiem upodobanie zielonego koloru, nawzajem zazdrościliśmy sobie zielonych ciuchów i butów. Kiedy podczas wspólnych, grupowych wybiegań „na Strzeszynek” Tomek w drodze powrotnej odbijał do siebie, zabierał ze sobą sporo śmiechu.

Pamiętam jedno z ostatnich naszych spotkań, na mecie Chudego Wawrzyńca. Kiedy powiedziałem Tomkowi, jaki czas uzyskałem, spodziewałem się kolejnego żartu. On jednak kiwnął głową z uznaniem i to był dla mnie równie wielki powód do dumy, jak sam rezultat.


Mam nadzieję, że nigdy nie zapomnę tego wszystkiego. Jeżeli kiedykolwiek złamię trójkę w maratonie, na mecie będę myślał o Tomku.

sobota, 8 lutego 2014

Luta, czyli luty i dieta

Ostatnie dwa miesiące upływają pod znakiem przesiadywania wieczorami i weekendami nad tłumaczeniem. Ba! PRZEKŁADEM...

Zostałem Panem przekładaczem, jednocześnie dotychczasowa praca jakoś nie chce się sama wykonać, w rezultacie czego mniej biegam i więcej jem...

Przepraszam, jadłem. Od 1 lutego jestem na diecie, do tego nie byle jakiej: low-carb. W tak zwanym "międzyczasie" na wadze pojawiło się więcej mnie, niż potrzebuję. 1 lutego było 79 kg. Dość!

Od tygodnia obcinam węglowodany, gdzie tylko mogę. Są nawet pierwsze sukcesy: wahania nastroju znacznei się zmniejszyły, ruszyła też waga. Dziś wskazała 77 kg i nawet jeśli połowa z tego to utracona woda, to jest ruch w dobrym kierunku.

Ponieważ przez przeklad i dolegliwości z pasmem biodrowo-piszczelowym biegam mniej, niż bym chciał, skupiam się na diecie i głównie o tym pewnie będą wpisy przez najbliższe tygodnie.