Pamiętam żarty Tomka. Jak przed i po kolejnych GP darł ze
mnie łacha, że znowu nie złamałem 20 minut. Było w tym jednak tak wiele
serdeczności, że nie byłem na niego ani trochę zły.
Złojenie mu dupy na piątkę albo dychę było jednym z moich małych
biegowych marzeń. Każdy z nas ma podobne pochowane gdzieś po kątach. Kiedy na
treningu pobiegłem piątkę poniżej 20 minut, jedną z pierwszych myśli było: „Pochwalę
się Tomkowi, jak go spotkam.”
Już go nie spotkam i nigdy nie złoję mu dupy. Tomek miał
wczoraj na treningu zawał.
Każda śmierć jest straszna. Nie byliśmy z Tomkiem przyjaciółmi
i nie chcę sobie uzurpować prawa do szczególnej żałoby po nim. Ta śmierć jest jednak
jedną z tych, które tak trudno przyjąć. Tomek czerpał z życia pełnymi garściami
i choć miał bardzo pod górę, walczył o każdy kolejny dzień i rok. Kibicowałem
mu mocno, kiedy szykował się do łamania trójki w maratonie.
Kiedy biegaliśmy razem, uwielbiałem słuchać jego opowieści –
o biegach na orientację, o imprezach… Łączyło mnie z Tomkiem upodobanie zielonego
koloru, nawzajem zazdrościliśmy sobie zielonych ciuchów i butów. Kiedy podczas
wspólnych, grupowych wybiegań „na Strzeszynek” Tomek w drodze powrotnej odbijał
do siebie, zabierał ze sobą sporo śmiechu.
Pamiętam jedno z ostatnich naszych spotkań, na mecie Chudego
Wawrzyńca. Kiedy powiedziałem Tomkowi, jaki czas uzyskałem, spodziewałem się
kolejnego żartu. On jednak kiwnął głową z uznaniem i to był dla mnie równie
wielki powód do dumy, jak sam rezultat.
Mam nadzieję, że nigdy nie zapomnę tego wszystkiego. Jeżeli
kiedykolwiek złamię trójkę w maratonie, na mecie będę myślał o Tomku.