head

head

sobota, 24 maja 2014

Bezsiła

Bardzo specyficzne zjawisko.

Czasami na treningu brak mi siły i nie mogę wykonać tego, co zaplanowałem. Zawsze jednak mam jej na tyle dużo, że jakoś dotrę do domu.

Czasami nie mam sił na żadne ćwiczenia. A jednak jakoś daje radę pójść do sklepu po lody i ciastka...

Są jednak sytuacje, gdy doznaję totalnej, wszechogarniającej bezsiły.

Dzieje się tak, kiedy dziewczynki są niegrzeczne. Wariują poza granice wszelkiego dziecięcego szaleństwa, są złośliwe, z premedytacją wybierają, by zezłoszczonego tatę jeszcze bardziej wkurzyć. Pokonuje mnie to, nie mam żadnych szans z bezmiarem złych emocji, który we mnie wzbiera. Czuję wtedy, że jestem złym ojcem. Przez te kilka chwil nie mam nadziei na jakąkolwiek zmianę, spadam w otchłań.

Na szczęście to mija.

Ale są jeszcze inne chwile bezsiły. Na przykład ta, gdy dziewczyny zajadają się zupą pomidorową ugotowaną przez tatę, albo kiedy mruczą rozkosznie jak koty, z wąsami koktajlu truskawkowego na buziach. Albo kiedy wracam do domu, nie po miesięcznej nieobecności, ale po 5 minutach, bo wyszedłem wyrzucić śmieci, a te male bąki przyklejają się do nóg z uśmiechem, który wywołuje efekt cieplarniany.

Bardzo specyficzne zjawisko.

piątek, 9 maja 2014

Urodzinowa Pyntla Qby 2014

Zgodnie z tradycją lat minionych (tak się mówi w ogłoszeniach parafialnych) w weekend majowy wybrałem się na długie wybieganie, celem aktywnego uczczenia własnych urodzin :)

Tym razem towarzyszyła mi ekipa przyjaciół w składzie:

- Agi: obieżyświatka, miłośniczka sportów wszelakich,
- Ania: aspirująca triatlonistka, której siła woli zawstydziłaby Beara Gryllsa i Chucka Norrisa,
- Piotrek: przyszły zdobywca nagród World Press Photo,
- Łukasz: alpinista biegający po grani Gerlacha i strzelający słit focie na Elbrusie.

Agi, Ania, i Piotrek wyruszyli na rowerach, a ja z Łukaszem pobiegliśmy.

W pierwotnych planach było 60km, ale przez cały tydzień poprzedzający Pyntlę bardzo dokuczała mi łydka i Achilles i szczerze mówiąc nie miałem pewności czy w ogóle uda mi się pobiec.

Na szczęścia na dwa dni przed biegiem udałem się do kliniki doktora Zenona, gdzie przemiły młody adept sztuki masażu obsłużył mnie na podniebnym łożu, co wyraźnie zmniejszyło napięcie łydki i pozwoliło biec.

Podążaliśmy szlakiem rowerowym biegnącym z Poznania wzdłuż brzegu Warty do Puszczykowa. Na zdjęciach widać jedynie ułamek piękna tej trasy.



Pierwszym zaplanowanym miejscem postoju był dworzec kolejowy w Puszczykówku, obok którego mieści się lodziarnia Kostusiaka, jak fama głosi, "najlepsze lody w powiecie". Po prawdzie, w Poznaniu są przynajmniej dwie lodziarnie oferujące jeszcze pyszniejsze lody - Wytwórnia Lodów Tradycyjnych oraz nowootwarta Amore Bio Gelato na Św. Marcinie, tym niemniej puszczykowskie lody to pycha.

Ania i Agi zostawiły w Puszczykówku rowery i na kilkunastokilometrową rundkę po Wielkopolskim Parku Narodowym wyruszyliśmy w powiększonym biegowym składzie, oczywiście w towarzystwie fotoreportera na dwóch kółkach.



Chciałbym kilka słów poświęcić sprzętowi, który towarzyszył mi podczas Pyntli. Po pierwsze, świetne buty TNF Ultra Guide, dla których Pyntla miała byś sprawdzianem przed letnimi ultra. Lekkie, elastyczne, wygodne - biega się w nich świetnie, chciałem jednak sprawdzić czy po kilku godzinach biegu stopy nie dostaną w kość. Nic z tych rzeczy - po wyprawie zero otarć, pęcherzy - co mnie zaskoczyło - nogi wcale nie zmaltretowane. Teraz trzeba jeszcze przetestować je w bardziej wymagającym terenie. Koszulka - no cóż, koszulki są albo dobre (odprowadzają wilgoć i nie obcierają) albo złe. Ta jest dobra. Bardzo fajna jest za to wiatrówka GTD Jacket - dzięki bardzo dużym panelom z siateczki (prawie połowa pleców) dobrze oddycha, przód dobrze chroni przed wiatrem, no i waga/rozmiar: 100g, które po złożeniu jest mniejsze niż pięść. Z drugiej strony, mimo powłoki DWR nie nadaje się na mokrą pogodę (siateczka), nie ma też kaptura, tak więc z punktu widzenia startów w górskich ultra i sprzętu obowiązkowego trzeba szukać czegoś innego.



W Parku jest przecudnie. Trasa wzdłuż Jeziora Góreckiego jest rewelacyjna, a na jego południowym brzegu znajduje się przenajgenialniejszy singletrack jaki znam w poznańskim fyrtlu. Dla tych dwóch kilometrów warto pobiec poprzedzające trzydzieści :)

Pogoda i humory dopisywały. Najbardziej w kość (głównie miednicę) dostawał Piotrek na rowerze. Mnie zaczął coraz mocniej dokuczać Achilles. Co ciekawe, łydka po 30 km czuła się o niebo lepiej niż na początku. Powolutku kierowaliśmy się z powrotem do Puszczykowa, przez Osową Górę, pod którą znajduje się świetny odcinek na ćwiczenie podbiegów i zbiegów.

W Puszczykówku Łukasza miał odebrać Robert, jego brat. Dobrze się złożyło, że zabrali do auta Piotrka - on mógł odpocząć, a rower, który zostawił, pozwolił mi pokonać ostatnie 20km do domu nie obciążając Achillesa.

Po spałaszowaniu drugiej tego dnia porcji lodów i cyknięciu pamiątkowej fotki wyruszyliśmy z powrotem do Poznania.


Mimo, że zamiast biegowych 60 km wyszło niecałe 40, wspaniałe towarzystwo sprawiło, że Pyntla udała się znakomicie. Dziękuję!