head

head

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Czysta kartka

Czysta kartka

Do Ultra Trail du Mont Blanc zostały niecałe dwa tygodnie. Od bardzo długiego czasu codziennie myślę o tym biegu i często o nim rozmawiam. Kiedy opowiadam o nim znajomym, którzy nie biegają ultra, to zawsze trochę się krępuję. W ich oczach i słowach wyczuwa się pewnego rodzaju dystans, szacunek pomieszany z niedowierzaniem, że mam zamiar przebiec prawie 170 kilometrów w Alpach.

Przypominam sobie, że jeszcze 2, 3 lata temu podobnie reagowałem na dźwięk tych czterech literek: U-T-M-B. Pamiętam, jak w papierowym „Bieganiu” czytałem relację Krzyśka Dołęgowskiego i targały mną emocje podobne do tych, które towarzyszyły mi w dzieciństwie, kiedy wieczorami czytałem pod kołdrą kryminały przy świetl latarki… Ekscytacja, fascynacja i lęk jednocześnie – a przy tym wrażenie, że choć to niesamowita przygoda, to nie potrafię sobie wyobrazić w niej samego siebie. To zbyt wielkie wyzwanie, jakby z innego porządku rzeczywistości. I nie chodziło o sam bieg, ale o wszystkie przygotowania i drogę, którą należy pokonać, żeby w ogóle stanąć na starcie w Chamonix.

Dzisiaj zastanawiam się, które buty założyć i jakie przekąski spakować do plecaka… A przecież przez te dwa lata nie wydarzyło się nic niebywałego, nie otrzymałem supermocy z kosmosu ani nic z tych rzeczy. Kiedy więc w rozmowach pojawiają się komentarze: „to nie dla mnie”, „ja mogę sobie tylko pomarzyć o czymś takim”, budzi się we mnie sprzeciw: skoro ja mogę, to każdy może! Wystarczy pokazać samemu sobie, że to możliwe. Chciałbym dzisiaj „sprzedać” Wam jedną sztuczkę, która mnie pomaga w tego rodzaju sytuacjach, a która może przysłużyć się również Wam, kiedy stoicie przed pozornie przytłaczającym i niewykonalnym wyzwaniem.

Stoję na chodniku przed wieżowcem. Ogromna bryła betonu i stali wydaje się sięgać nieba. Trzeba mocno zadrzeć głowę, żeby w ogóle uchwycić wzrokiem szczyt budynku. Robię rozpęd i… skaczę. HOP! I jestem na dachu. Wow, dokonałem czegoś niezwykłego. Oczywiście – to tak nie działa. Nie byłbym w stanie wskoczyć na dach wieżowca, ani nawet piętrowego domku. Ale przecież wiem, ze w środku tej masywnej bryły kryje się klatka schodowa i setki stopni, które prowadzą na dach. Czy potrafię wejść na pierwszy z nich? Tak, to nawet dość łatwe. Czy potrafię wejść na kolejny? Istnieje duża szansa, że mi się uda J A więc prawdopodobnie uda mi się pokonać każdy z tych stopni i w końcu znajdę się na dachu.

Weź teraz kartkę papieru i wyobraź sobie, że przedstawia ona wieżowiec. Na samej górze napisz swoje wyzwanie. Na samym dole napisz swoje imię. Między Tobą a Twoim celem rozpościera się wielka przestrzeń. Tak, masz rację, że w tej chwili nie da się jej ot tak przemierzyć. Nic nie szkodzi. Cała ta wielka przestrzeń jest bowiem dla Ciebie szansą, a nie zagrożeniem. Pomocą, a nie przeszkodą.

Możesz po swojemu zapełnić ją schodkami. Kartka jest na razie pusta, więc masz wielkie pole do popisu. Zacznij jednak od pierwszego stopnia – niskiego i łatwego do pokonania. Może to być treningowy wyjazd w góry. Może to być rezygnacja z pączka do porannej kawy – możliwości są tysiące. To jednak Twoja kartka i Ty decydujesz, co się tam znajdzie.

Kiedy już wpiszesz pierwszą rzecz i ją zrealizujesz, to tak, jakbyś wszedł na pierwszy stopień. Czy naprawdę było tak trudno? Pewnie nie. A spójrz, jesteś już bliżej celu, już nie stoisz na samym dole, jesteś już trochę wyżej, a co najważniejsze – jesteś już w drodze. Wystarczy teraz dopisywać kolejne rzeczy i dokładać kolejne stopnie. Wiesz już, jak to działa.

Tydzień temu chodziłem po Tatrach Zachodnich, po raz pierwszy w życiu. Spoglądając z okolic Łopaty na podejście pod Jarząbczy Wierch włos jeżył mi się na głowie. Ale lufa! Jak to zrobić? Okazało się, że podejście składa się z kamiennych stopni. Było ich mnóstwo, ale każdy z nich okazał dość łatwy do pokonania i w końcu stanąłem na szczycie.

To wszystko może wydać się banalne, ale jeśli tak jest, to dlaczego czasami upieramy się, że akurat nasze wyzwania są wyjątkowe? Czy nie podlegają tym samym zasadom? Nie da się ich podzielić na małe stopnie? NAPRAWDĘ?

Zapisz kartkę aż do samej góry. Rozplanuj kolejne kroki, tak żeby każdy był możliwy do zrobienia. Niech kolejne przejścia będą rozsądne, logiczne i w zasięgu Twoich możliwości.  Musisz być pewny każdego stopnia, za każdym razem potwierdzić sam przed sobą: czy to jest do zrobienia? TAK, to jest do zrobienia. W końcu dojdziesz na samą górę i wykonasz krok, który doprowadzi Cię – na razie na papierze – do Twojego celu. Skoro każdy krok po drodze – jak sam to ustaliłeś – był wykonalny, skrojony na Twoją miarę, przez Ciebie samego obmyślony, to czy Twój wielki cel jest do osiągnięcia?

Teraz Ty już też to wiesz. Dalej nie potrzebujesz mojej pomocy, masz już wszystko spisane na kartce.

Jeżeli komuś z Was przypadnie do gustu moja rada i zechciałby podzielić się zdjęciem swojej kartki, będzie mi bardzo miło.