Dzisiaj gościem na blogu jest moja własna żona Ania ;) która napisze kilka zdań o swoich butach trailowych. W domu panuje atmosfera niecierpliwości, ekscytacji... zeby nie powiedziec histerii. Do Biegu 7 Dolin zostało zaledwie 5 dni... Nic dziwnego, że mamy na głowie sprzęt, rozkład podróży, zaprowiantowanie, przebiegi trasy...
Moja relacja z Chudego Wawrzyńca ukaże się w nietypowej formie, o której jeszcze nic nie mogę powiedzieć, chociaż bardzo bym chciał... Na razie jedynie krótka zajawka:
17:00
Ostatnie kilometry. Pada bateria w zegarku. Kończy mi się
jedzenie i picie. Wszystko się kończy… Ból i wysiłek również. Czekam na zakręt
w lewo, który sprowadzi mnie ze szlaku na ostatnie dwa kilometry do Ujsołów.
Uwielbiam ten fragment poprowadzony leśną ścieżką przez krzaczory, a potem
przecinką przez łąkę pośród traw do pasa. Na krótką chwilę przed zakrętem
słyszę głosy za plecami – no cóż, inni zachowali więcej sił na zbiegi. Nagle coś
we mnie pęka. Jakiś chochlik przecina srebrnymi nożyczkami połączenie nerwowe w
mózgu i kompletnie mi odbija. „A takiego wała!” – krzyczy w mojej głowie.
Puszczam się w dół ścieżki na złamanie karku. Nie dam się
dogonić, o nie! Ból znika, zmęczenie odchodzi. Jest zew natury, zwierzęcy
instynkt. Uciec! Biec, żeby przetrwać. Szybciej!
Wpadam na pola, łąki, mknę jak szalony. Nie dbam o
nierówności, które wykręcają moje kostki tak, że stawy aż trzeszczą, naprężone
do granic możliwości. W dole widzę pierwsze zabudowania miasteczka i dwóch
chłopaków z obsługi biegu. Klaszczą i krzyczą – to na moją cześć! Szybciej!
A teraz już oddaję głos Ani:
- Pamiętasz, jak mówiłaś, że chcesz ze mną biegać w górach?
W myślach szukam wspomnienia, w którym nierozważnie mogłam wypowiedzieć takie
słowa... Zapewne był to grzecznościowy zwrot po powrocie Kuby z któregoś
górskiego ultra. Coś w stylu: „Ale Ci zazdroszczę. Może kiedyś z Tobą
wystartuję?”
- Yyyy, noooo. I co?
- No to będziesz miała okazję. Zapisałem nas na start w Krynicy.
W ten sposób, tym jednym zdaniem, mój mąż rozpoczął moją biegową przygodę z górami.
Wyciagam z szafy swoje buty biegowe i jak na prawdziwą
kobietę przystało, stwierdzam, że nie mam co na siebie włożyć. Kilka par, od
tradycyjnych żelazek po lekkie, bez jakiejkolwiek amortyzacji. Nic, co sprawdziłoby
się na górskim szlaku.
Prawdziwa miłość rozumie się bez słów i po kilku tygodniach
na moim biurku pojawiła się tajemnicza przesyłka: nowiutkie, fioletowe Inov8
Trailroc 246. Buty, w których, dzięki uprzejmości sklepu napieraj.pl oraz firmy Inov8, pobiegnę w Biegu Górskim na dystansie 36 km.
Kilka treningów w terenie i pierwszy ostry test przed
Krynicą – Pierwsza Wieczorna Marcelińska Dycha z zamiarem poprawienia
życiówki. Trasa leśna, nierówna,
miejscami piaszczysta, ale płaska. Jestem przyzwyczajona raczej do lekkich
butów, a mino to, w Inov8 biegło mi się wyśmienicie. Pierwsze wrażenia bardzo
pozytywne. Zapewniły doskonałą ochronę przed kamieniami i korzeniami i
jednocześnie świetnie wspierały w głębszym piachu. Okazały się wystarczająco
elastyczne, by stopa mogła swobodnie pracować, nie walcząc ze sztywnością buta.
W sensie dosłownym, Inov8 pomogły mi osiagnąć zamierzony cel i poprawic
życiówkę o kilka minut. Kiedy rywale obiegali błoto poboczem, ja wyprzedzałam
ich środkiem ścieżki. Ani jednego poślizgu J
Misja zakończona sukcesem!
Na mecie przyjaciółka komentuje swój bieg:
- O rany, ale mam brudne buty.
Ja spoglądam na moje i ze zdziwieniem stwierdzam, że trasa nie pozostawiła na
nich najmniejszego śladu. Nie były nawet zakurzone. A trzeba przyznać, że jak
na buty trailowe, większe i grubsze od takich tradycyjnych, wyglądają naprawdę
dobrze i zgrabnie. I są w przepięknym, fioletowym kolorze.
A teraz czekają na swój górski debiut. Już w najbliższą
sobotę.