head

head

niedziela, 24 maja 2015

Ekonomika życia





Jednym z elementów naszej formy jest tzw. ekonomika biegu. Ogólnie rzecz ujmując chodzi o to, by ruch biegowy był swobodny, żeby nie napinać niepotrzebnie mięśni, które powinny być rozluźnione i nie marnować energii. Dzięki temu cały tlen dostarczany do organizmu trafia do mięśni napędzających nasze ciało i biegniemy tak szybko, jak to możliwe.

Podobnie można mówić o „ekonomice życia”. Wczoraj mogłem się przekonać, w jak głupi sposób marnuję czasami energię, „spalając” cenny życiowy tlen w emocjach i działaniach zupełnie bez sensu.

Wczoraj w Poznaniu odbywała się Poznańska Bimba, czyli miejski rajd przygodowy i gra miejska. Uczestnicy dostają na starcie mapę z zaznaczonymi punktami, na które trzeba dotrzeć biegiem lub komunikacja miejską i wykonać określone zadania, po czym spieszyć do kolejnego punktu. W ten sposób, od zadania do zadania, pokonuje się jakieś 30-40 kilometrów po mieście. Mieliśmy biec z Anią, ale okazało się, że tego dnia popołudnie i wieczór spędza w kościele, a więc nie starczy nam czasu. Zamiast tego wybraliśmy się od rana z dziećmi na Kids Run – imprezę biegową dla dzieciaków. Super sprawa, dziewczyny dzielnie biegały, wykonywały zadania sportowe, byliśmy z nich bardzo dumni. W drodze na bieg i z powrotem widziałem na ulicach biegaczy z mapą, biorących udział w Bimbie… Było mi żal, że nie mogę brać udział w zabawie. Czułem złość, smutek, rozgoryczenie, wiele razy w ciągu dnia wracałem myślą do „straconej szansy”. Mimo, że świetnie się bawiłem z rodzinką na Kids Run, gdzieś z tyłu głowy czaiły się negatywne emocje, oczywiście zupełnie niepotrzebne.

Zdałem sobie z tego ostatecznie sprawę w… pizzerii, kiedy czekaliśmy na pizzę (wiem, że to niezdrowe, dziękuję). Niegramotny Pan przyjmujący zamówienie, portfel w samochodzie, trzeba wracać, zamówienie w międzyczasie anulowane, znowu czekanie w kolejce, pizza ma być za 20 minut, po 30 nadal jej nie ma, Pan wyglądający jakby czekał z utęsknieniem, aż ktoś w końcu go stąd wykopie… Seria bezsensownych zdarzeń, sporo niepotrzebnych nerwów i w końcu jedyny słuszny wniosek, że to wszystko nie jest warte tych emocji, czasu, uwagi…

W tym miejscu powinienem zaproponować rozwiązanie, prawda? Skoro postawiłem diagnozę, że niepotrzebnie tracę energię na bzdury, to należałoby zaordynować odpowiednią kurację/rehabilitację. No cóż, chyba po prostu należy kierować uwagę na to, co ważne, starać się przywoływać w pamięci i utrwalać odpowiednie wzorce w taki bezpośredni, behawioralny sposób: kiedy uda się zrobić coś dobrze, pochwalić się, zapamiętać i przypomnieć sobie, kiedy bywa gorzej.

Dlatego też zamiast myśleć o straconej frajdzie biegu po mieście z mapą przypomniałem sobie bieg po Wielkopolskim Parku Narodowym sprzed kilku dni.



Zdałem sobie sprawę, jak wiele pozytywnych emocji przyniósł, jak wiele dobrego się wydarzyło.
Wstałem rano – to pierwszy plus. Uwielbiam to uczucie, gdy wychodzę wcześnie na trening w weekend. Wszyscy jeszcze śpią, ulice są puste, a przecież świat już tętni życiem. Nie trzeba nawet jechać do lasu, wystarczy stanąć pod najbliższym drzewem i posłuchać ptaków. Zdążyłem nawet rzucić okiem na mapę i zaplanować trasę po Wielkopolskim Parku Narodowym. Pojechaliśmy z Szymonem do WPN-u z zamiarem pokonania ok. 30 kilometrów trasą Forest Runu.

Spotkanie z przyjacielem – to kolejny plus. Rozmowy o wszystkim, wspólny trening, wspomnienie ubiegłorocznego Rzeźnika, którego przebiegliśmy wspólnie i nakręcanie się na powtórkę przygody już za dwa tygodnie! Dobrze jest posłuchać, co o bieganiu myśli ktoś inny, „nakarmić się” emocjami, pomysłami, refleksjami. Widok sarny śmigającej wśród drzew cieszy oczy, ale radość jest jeszcze większa, gdy można się tym widokiem z kimś podzielić. Podobnie z cudnymi, krętymi ścieżkami brzegiem jezior Dymaczewskiego i Góreckiego – uwielbiam tam biegać, a tym razem mogłem dodatkowo dzielić radość z kumplem.

Piękno przyrody – kolejny plus. Mieszkam w mieście, trenuję w mieście. Często szkoda mi czasu, żeby pojechać za miasto na trening. Czasami wydaje mi się nawet, że bieganie po asfalcie może być również fajne, co bieganie terenowe. Wystarczy jednak godzina w WPN—ie, żeby poustawiać priorytety. A jeśli masz jakiekolwiek wątpliwości, że bieganie w terenie to zupełnie inna bajka, daj mi znać. Zabiorę cię nad Jezioro Góreckie na czerwony szlak, który skradnie ci serce. Biegłem wąską ścieżką, mając po lewej stronie błyszczący błękit wody jeziora, nad sobą zielony sufit liści, spomiędzy których przezierało złote światło. Pijany wiosną i zapachem konwalii, które gęstym dywanem słały się po obu stronach ścieżki, biegłem z uśmiechem przyklejonym do paszczy. Tak. To są chwile, które warto przeżyć. To są chwile, które są dobre, które budują, które dają szczęście, które sprawiają, że człowiek staje się lepszy. Warto sobie przywoływać je w pamięci, gdy rzeczywistość skrzeczy.


Dobrej niedzieli.

wtorek, 19 maja 2015

Zimowe remire… renime… reminiscencje



Mój kolega Lucas Pawłowski właśnie zmaga się z Głównym Szlakiem Sudeckim (ponad 400 km), a ja śledząc jego poczynania wracam myślami do ZUK-a….

Chciałbym więc przypomnieć Wam filmik, jaki nakręciliśmy z Piotrkiem:

 
 
a o tym, że było super, świadczą też zdjęcia: