W wakacje 2009 byliśmy z Anią w Hiszpanii. W owym czasie
(cóż za piękny, biblijny zwrot) nasza przyjaciółka Agi mieszkała i pracowała w
Barcelonie, mieliśmy więc gdzie się zatrzymać. Była to pierwsza nasza wspólna
podróż zagraniczna (i jak dotąd ostatnia – dzięki dzieciaki!), same
przygotowania były wielka przygodą. Przygoda miała być tym większa, że po raz
pierwszy w życiu mieliśmy lecieć samolotem.
Start nie był zbyt przyjemnym doznaniem. Przeciążenia,
dziwne uczucie gdy nabieraliśmy wysokości, klaustrofobiczne wrażenie zamknięcia
w stalowej puszce zawieszonej gdzieś nad ziemią… Z drugiej strony niesamowite
widoki miast, rzek, oglądanych z lotu
mechanicznego ptaka. Nie to jednak było największym przeżyciem dla mnie.
W pewnym momencie gęsto tkany dywan chmur przesłonił
krajobraz poniżej. Nie widać było nic poza oceanem różnych odcieni bieli. Ponad
nami zaś – czyste niebo. Na oceanie błękitu zawieszona świetlista kula,
rozpalona do białości. Gdy popatrzeć wysoko w górę – błękit przechodzi w
granat, tam gdzieś jest kosmos. Niewiarygodne jaki świat jest wielki, że
wszędzie jest bezchmurne niebo – wystarczy wzbić się odpowiednio wysoko, ponad
chmury. Rzecz nie do pomyślenia kiedy jest się tam na dole, kiedy ciężki sufit
szarości przygniata człowieka i wgniata w tego samego koloru ziemię (określenie
mylące, pod nogami w mieście ma się przecież betonowo - kamienną masę).
Każdy przecież choć raz widział bezchmurne niebo i wie, że
chmury nie pożerają słońca. Jednakże często mam wrażenie, że jest inaczej.
Niedawno miałem wątpliwą przyjemność oglądać sesję
fotograficzną zatytułowaną FULLBEAUTY. Bez wdawania się w szczegóły,
artystyczne zdjęcia chorobliwie otyłych roznegliżowanych kobiet opatrzone są
takim oto płaszczykiem: fotograf przedstawia kobiety powszechnie uważane za
otyłe chcąc pokazać pełnię ich piękna i przeciwstawić się jednocześnie
kulturowym stereotypom tego, co piękne, dyktatowi mediów kreujących nierealne
ideały kobiecości.
Pod pozorem akceptacji kobiecości i przełamywania
stereotypów dzieje się jednak coś moim zdaniem bardzo niebezpiecznego i
znamiennego. Obok kreacji stricte artystycznej tworzy się nową rzeczywistość, w
której patologia jest nazywana pięknem, a określenie czarnego białym – łamaniem
stereotypów i narzuconego (przez media, społeczeństwo, system, w gruncie rzeczy
nieważne kogo) dyktatu. W całej sytuacji najbardziej pokrzywdzone są moim
zdaniem owe biedne kobiety, które nie mogąc zaakceptować swojego ciała szukają
ratunku na zewnątrz. Niestety zamiast realnej pomocy dostają ułudę na zasadzie:
zaakceptuj siebie taką jaką jesteś.
To z kolei pokazuje ogólną właściwość naszych czasów:
obniżenie wymagań, przede wszystkim tych, które stawiamy wobec samych siebie.
Wystarczy uznać, że jestem inny, ba, zgoła wyjątkowy – i już mogę sam tworzyć
wartości, ustawiać sobie odpowiednio poprzeczkę, wyznaczać cele – wszystko
skrojone na własną miarę, dobrane tak bym na pewno temu sprostał.
Kim jesteś? – jesteś zwycięzcą!
W gronie swoich znajomych mam kilka osób, które podejmują
różnego rodzaju aktywności fizyczne. Reakcje otoczenia można obserwować przez
ruch np. na facebooku. Wycieczka rowerowa, trucht po parku, weekend w górach –
wydarzenia te ewidencjonowane są na społecznościowym portalu, okraszone
zdjęciami i linkami do aplikacji mierzących czas, dystans, tempo i wszelkie
inne parametry. Wpisy zyskują tzw. lajki oraz komentarze. Nieraz już ego srogo
cierpiało – jak to jest, że moje wybieganie 50km zbiera mniej pochwał niż
godzinny jogging? Dlaczego górskie ultra nie spotyka się z falą zachwytu skoro
zdobycie byle górki wywołuje lawinę ochów i achów? Ach, okrutny losie!
Dr Marek od teatru zwykł opowiadać nam o warsztacie
aktorskim. Opowiadał w jaki sposób aktor wzbudza w sobie silne emocje i np.
naprawdę płacze na scenie. Załóżmy, że jestem wrażliwym facetem i oglądam w
telewizji melodramat. Ze współczuciem obserwuję, jak on ją kocha a ona to
lekceważy. Jest mi szczerze przykro i serce me przepełnia współczucie. Jednakże
dopiero gdy wyobrażę sobie, że to JA i że to MNIE się przytrafia, kieruję kroki
w stronę w stronę lodówko-zamrażarki, z
przepastnych czeluści której dobywam kubełka z lodami. Nakrywszy się kocem
opróżniam kubełek, pochlipując i ciągnąc nosem. Bo to dopiero odniesienie
sytuacji do samego siebie sprawia, że pojawiają się najsilniejsze emocje.
Ten sam mechanizm działa w sytuacji gdy ludzie mają do
czynienia z „wyczynem”. Godzinne bieganie to coś, co ludziom nieaktywnym
imponuje ale także coś, w czym sami siebie są w stanie wyobrazić.
Kilkunastogodzinny bieg w górach, wspin na Matterhorn czy wygrana w Kona leżą
poza granicami ludzkiego wyobrażenia o własnych możliwościach, poza granicami
tych marzeń, które podejmują się urzeczywistnić. „lajkując” czyjeś dokonanie
nie docenia się tej osoby, ale własne wyobrażenie o samym sobie – „tak, fajnie
byłoby to samemu zrobić”. Egoizm czystej wody. Łatwo posądzić Kiliana albo
Chrissie o doping, lub określić ich jako „z innej planety” – odsuwa się ich tym
samym poza granicę wyobrażenia, nieznośne byłoby bowiem dopuszczenie, że są
takimi samymi ludźmi jak my, tylko że my nie potrafimy zdobyć się na to co oni.
Łatwiej jest obniżyć wymagania, zawiesić poprzeczkę niżej,
za sukces uznać samo uczestnictwo, każde najmniejsze drgnienie małego palca.
Piękno i wspaniałość rzeczywiście są wtedy wszędzie i wara komukolwiek to
krytykować i poddawać w wątpliwość.
Ponad chmury
Czy wszyscy tak myślą i robią? Oczywiście, że nie. Czy ja
sam jestem wolny od tego rodzaju postępowania? Bynajmniej. Sam czasami udaję,
że przyczłapał wielki smok, zeżarł słońce a nosem wypuścił dymy chmur. W głębi
serca wiem jednak, że to nieprawda, widziałem to wtedy lecąc samolotem.
Jak obłok wiedza tajemna, jak obłok fantasmagoria,
jak obłok cudze spojrzenia, jak obłok pewność ulotna.
śpiewał Marek Grechuta.
Ponad magią obłoków jest słońce, kto się chce wygrzać w jego
blasku, musi mieć czelność rozgonić chmury.
Uwielbiam Twoją szczerość i kontrowersyjność, dzięki której daleko Ci do "letniości". Dzięki, że skłoniłeś mnie do jesiennej rozmowy z czasem nieco zbyt rozleniuchowanym ego. I choć nie zrozumiałam tytułu posta i jego związku z treścią, czekam na więcej :)
OdpowiedzUsuń@Agi, tytuł nawiązuje do dowcipu który krąży zwłaszcza przy okazji matur:
OdpowiedzUsuń"REFORMA EDUKACJI W POLSCE na przykładzie zadania z matematyki:
1950 r.
Drwal sprzedał drewno za 100 zł. Wycięcie drzewa na to drewno kosztowało go 4/5 tej kwoty. Ile zarobił drwal?
1980 r.
Drwal sprzedał drewno za 100 zł. Wycięcie drzewa na to drewno kosztowało go 4/5 tej kwoty - czyli 80 zł. Ile zarobił drwal?
2000 r.
Drwal sprzedał drewno za 100 zł. Wycięcie drzewa na to drewno kosztowało go 4/5 tej kwoty, czyli 80 zł. Drwal zarobił 20 zł. Zakreśl liczbę 20.
2010 r. (tylko dla zainteresowanych)
Drwal sprzedał drewno za 100 zł. W tym celu musiał wyciąć kilka starych drzew. Podzielcie się na grupy i odegrajcie krótkie przedstawienie, w którym postarajcie się przedstawić, jak w tej sytuacji czuły się biedne zwierzątka leśne i rośliny. Przekonajcie widza, jak bardzo niekorzystne dla środowiska jest wycinanie starych drzew.
2013 r.
Drwal sprzedał drewno za 100 zł. Pokoloruj drwala."